Eurobike 2023

recenzje

Jak co roku we Frankfurcie nad Menem odbyły się w dniach 21–25.06 największe w Europie targi rowerowe Eurobike. Wydarzenie, na które zjeżdżają najwięksi, ale też mniejsi producenci rowerów, akcesoriów, części i wszystkiego, co jest związane z rowerami z całego świata, nie tylko z Europy.

Miałem tylko jeden dzień na zwiedzanie – obejrzenie dokładne całości okazało się niemożliwe w tak krótkim czasie, więc musiałem się ograniczyć do kilku wybranych nowości i stoisk.


Intensywny dzień rozpoczął się od śniadania z Thule i prezentacji nowości i zapowiedzi szwedzkiego producenta. Pierwszą jest już dostępny nowy bagażnik na hak stworzony od podstaw z myślą o rowerach ze wspomaganiem – Thule Epos. Udźwig – 60 kg, nawet w wersji na trzy rowery pozwoli zabrać trzy współczesne e-bike. Jak zawsze w przypadku Thule ergonomia użytkowania i jakość wykonania są na pierwszym miejscu. Bagażnik jest przystosowany do współczesnych ram rowerowych, także karbonowych, a rower można łapać w prawie dowolnym miejscu ramy lub za koło. Nowością jest opcja zamiany bagażnika w stojak serwisowy – możemy powiesić rower i wygodnie dokonać napraw, regulacji, producent przewidział nawet półkę na narzędzia. Ponieważ jestem na etapie zmiany bagażnika na rowery, z dachowego na właśnie hakowy, to Thule Epos będzie chyba pierwszym kandydatem – czekam na możliwość testów.

Drugą premierą od Thule jest aktualizacja przyczepki rowerowej dla dzieci Thule Chariot. Używam przyczepki Thule od 4 lat i dobrze ją znając, zastanawiałem się, co w niej jeszcze można poprawić. Okazuje się, że można i to dużo, a to dopiero początek według zapowiedzi przedstawicieli producenta. Po pierwsze nowy system zamiany przyczepki w wózek dziecięcy – czyli przekładania przednich małych kółek. W poprzednich generacjach trzeba było odblokować zaczep, unieść przyczepkę i zdjąć kółko. Teraz jednym ruchem odblokowujemy i zmieniamy pozycję kółka – do dołu – wózek, do góry – przyczepka rowerowa. Drobnostka, ale bardzo podnosząca komfort użytkowania. Następne dwie zmiany dotyczą bezpieczeństwa i komfortu. Całkiem nowy system zaczepu przyczepki do roweru – będzie można łatwiej i szybciej zapiąć/odpiąć przyczepkę od roweru. Zaczep na samym rowerze jest bardziej płaski, mniej odstaje od osi, dzięki czemu na pewno się o nic nie zaczepi wtedy, kiedy jedziemy bez przyczepki. Kolejnym małym dodatkiem jest wbudowana listwa led w tylną krawędzi przyczepki – zastępująca zakładaną lampkę. Jakie to wygodne, wie każdy, kto zgubił choć raz lampkę lub jej szukał przed wyjściem. Pojawiły się również zmiany zwiększające wygodę wewnątrz: nowy fotelik dla dziecka, a w przyczepce dwuosobowej – opcja montowania jednego fotelika na środku. Mały pasażer ma dzięki temu więcej miejsca, a środek ciężkości przyczepki jest równo rozłożony, co jest ważne dla ciągnącego przyczepkę rowerzysty. Patrząc na te udogodnienia, przyznam, że zastanawiam się nad wymianą naszej przyczepki na najnowszy model. Nasz pasażer już wprawdzie przesiadł się na swój pierwszy rower z pedałami, ale przyczepka na dłuższe wyprawy wakacyjne jest idealnym rozwiązaniem, kiedy zabraknie sił w trasie.



Przemieszczanie się rowerem to nie tylko turystyka i sport, ale także – a może przede wszystkim – jazda na co dzień: do pracy, do szkoły, na spotkanie. Tutaj Thule zaprezentowało nowy plecak z serii Paramount – plecak i sakwę w jednym. Idealne rozwiązanie dla miejskiego rowerzysty. Niestety w sprzedaży pojawi się prawdopodobnie w sierpniu 2024, a to jest jedna z tych nowości, którą bym kupił natychmiast.

Zamiana sakwy w wygodny plecak


Ostatnią nowością od Thule jest nowa przyczepka dla naszych czworonożnych przyjaciół. Pies to członek rodziny i nie powinien zostawać w domu, kiedy jedziemy na wycieczkę. Tylko trzeba go jakoś zabrać ze sobą, przecież nie będzie biegł za nami kilkanaście lub więcej kilometrów. Odpowiedzią jest Thule Bexey, przyczepka stworzona od podstaw do wożenia naszych psich przyjaciół. Chyba najbardziej mi się w niej podoba „szyberdach” – zamykanie jest tak skonstruowane, żeby pies mógł wystawiać głowę przez dach podczas jazdy. Łatwe czyszczenie i opcja składnia nie jest tu zaskoczeniem, w końcu to Thule.

Kabriolet dla psa



Kolejnym odwiedzonym stoiskiem było stoisko Riese&Muller – niemieckiego producenta e-bike’ów. R&M współpracuje blisko z Bosch e-bike Systems i, jako rezultat tej współpracy, zaprezentował nową serię rowerów miejskich Culture, opartą na najnowszym silniku Bosch SX, który miał swoją oficjalną premierę 19.06 na konferencji prasowej. Wyróżnkiem silnika SX jest waga i wielkość przy wysokim momencie obrotowym uzyskanym z tak niewielkiej jednostki – 2 kg i 60 Nm. Razem z nim zadebiutowała nowa lekka bateria CompactTube 400. Zestaw jest stworzony do lekkich rowerów e-MTB, e-Gravel, a przede wszystkim do rowerów miejskich. Takim rowerem jest Culture, w pełni wyposażony miejski e-rower z ciekawą linią ramy. Da się tutaj zauważyć odejście od typowego dla Riese&Muller wzornictwa sportowo-trekkingowego na rzecz „łagodniejszego”, miejskiego, bardziej znanego z rowerów marek holenderskich i duńskich, zachowujących wszystkie cechy wygodnego analogowego mieszczucha z zaletami e-bike wyposażonego w najnowszą technologię Bosch Smart System, a nawet uchwyt do smartfona w standardzie.


Rozwiązania smart dla e-rowerów to zresztą już standard. Bosch eBike Systems rozszerza linię Smart System, zaprezentował nie tylko nowy silnik Performance SX, ale także odświeżone silniki Active Line i Active Line Plus, nowy kompaktowy moduł obsługi z kolorowym wyświetlaczem Purion 200 – montowany na stałe na rowerze – idealne rozwiązanie do rowerów codziennego użytku (miejskich, cargo). Pojawił się też następca najwyższego modułu Nyon z poprzedniej generacji silników – Kiox 500 z dużym kolorowym wyświetlaczem, większym o 40% niż w Kiox 300. Smart System zyskał także pełną obsługę DualBattery, również w bateriach na ramę, oraz dodatkowy „powerbank” – PowerMore 250 dla rowerów wyposażonych w baterię w ramie.

Test systemu ABS


Smart w rowerach to nie tylko duże wyświetlacze, ale przede wszystkim systemy ułatwiające jazdę. Takim rozwiązaniem jest e-Shift – inteligentne rozwiązanie zmiany przełożeń dla rowerów z przerzutką w piaście, na razie będzie dostępne dla przerzutek Enviolo, Rohloff i 3×3. Pojawiła się także druga generacja systemu ABS, który miał premierę w zeszłym roku na Eurobike. Tak, dobrze czytacie: ABS w rowerze. Miałem okazję się przejechać na torze testowym rowerem cargo R&M Load 60 wyposażonym w ABS. Mimo początkowo sceptycznego podejścia, po kilku próbnych ostrych hamowaniach na piachu jestem pod wrażeniem działania systemu. Uważam, że to będzie idealne rozwiązanie dla rowerów cargo typu longjohn, w których nawet lekkie zablokowanie przedniego koła może skutkować nieprzyjemną wywrotką, zwłaszcza przy rowerze załadowanym kilkudziesięcioma kilogramami. Podejrzewam, że też się dobrze sprawdzi w rowerach e-MTB.

Następnym odwiedzonym stoiskiem był Abus – specjaliści od bezpieczeństwa. E-rowery zdominowały targi, coraz częściej spotykamy je na ulicach naszych miast. Niestety, za dużą popularnością idzie również duże ryzyko kradzieży. Amatorzy cudzych dwóch kółek, zwłaszcza tych elektrycznych, są coraz lepiej wyposażeni, też w e-narzędzia – akumulatorowe szlifierki kątowe. Odpowiedzią Abusa jest nowe zapięcie typu U-Lock Granit Super Extreme 2500 ze zwiększoną odpornością na cięcie szlifierką. Specyfikacja i wygląd robią wrażenie, pałąk o kwadratowo-parabolicznym kształcie o grubości 20 mm w specjalnej osłonie chroniącej przed piłowaniem i szlifierkami o grubości 7 mm. Zamek X-Plus kompatybilny z systemem One Key w topowych zapięciach Abusa jest już standardem. Drugą nowością było kolejne zapięcie z serii Smart. Abus One – bo tak się teraz nazywa seria inteligentnych elektronicznych zabezpieczeń – powiększyła się o lekkie Bordo One 6000A, z niższym stopniem bezpieczeństwa – 10, które w połączeniu z funkcją alarmu (wszystkie zabezpieczenia Abus One mają alarm) będzie wystarczającym zabezpieczeniem dla miejskiego e-roweru, zazwyczaj wyposażonego domyślnie w blokadę tylnego koła. Abus Bordo One 6000A jest zasilane baterią CR2032, większa wersja 6500A ma wbudowany akumulator ładowny za pomocą USB-C. Cały system zabezpieczeń Abus One – w tym domowych smartzamków i kamer – jest zarządzany aplikacją Abus One, która jakiś czas temu zastąpiła aplikację Abus Smart X przeznaczoną tylko do zapieczeń rowerowych i motocyklowych.



Odwiedziłem, oczywiście, więcej stoisk. Wystawiali się giganci – jak Shimano, gdzie dużą część stoiska zajmowała prezentacja systemu napędów dla e-bike Shimano Steps  i nie mogło zabraknąć roweru cargo opartego o taki napęd. Oczywiście prezentowano nowości w elektronicznych systemach przełożeń Di2, w tym niedawno zapowiedzianej grupy 105 Di2. Oprócz tych dużych były także małe firmy jak Avnson  ze składanym cargo, i manufaktury, np. MyBoo produkująca e-rowery z bambusa, w tym ciekawy model cargo z układem kierowniczym opartym na pasku. Rowery są produkowane w Ghanie, a dochód ze sprzedaży jest przeznaczony na wsparcie lokalnej społeczności – wybudowali już szkołę. Jak widać e-rower może być ekologiczny i prospołeczny na wiele sposobów.



Nie zabrakło oczywiście rowerków i akcesoriów dla dzieci. Bardzo rożne w formie i konstrukcji rowery cargo przystosowane do przewozu dzieci, były również rowerki cargo dla dzieci, ale też karbonowe ultralekkie przyczepki. Nie zabrakło też polskich akcentów – Creme Happy Wagon. Mamy go na testach dzięki Rowery Stylowe – recenzja na blogu już niedługo.

Creme Happy Wagon

Rynek rowerów rośnie, rowery ze wspomaganiem nie są już gadżetem, są standardem, większość producentów ma e-bikes w ofercie, a producenci akcesoriów reklamują się właśnie akcesoriami do e-rowerów. Rowerowa rewolucja nadjechała i nic jej nie zatrzyma. Widać to nie tylko na targach, ale i na ulicach Frankfurtu. Rowery cargo i przyczepki są zwyczajnym widokiem, kierowcy w Mercedesie klasy S ustępujący pierwszeństwa rowerzyście też. Rowerzystów można spotkać nawet w S-Bahnie (dużo rowerzystów skraca drogę koleją), pod względem infrastruktury mamy rozbudowane parkingi rowerowe pod kamienicami, wydzielone pasy ruchu, drogowskazy z informacją o odległości do ważnych punktów w mieście. Do poruszania się w mieście, szczególnie na krótkich i średnich dystansach, rower, a zwłaszcza e-rower, jest jednym z najlepszych wyborów. Obserwując targi, rowerową rewolucję i nakłady na infrastrukturę we Frankfurcie, Berlinie, Paryżu oraz wsparcie dla branży rowerowej widać, że tam już to wiedzą. Czekam na zieloną rewolucję na e-rowerze w Polsce.

Follow Me – radość z jazdy

recenzje

Prowodyr powstania naszego bloga rośnie. Wyrósł już z rowerka biegowego, jesteśmy na etapie pierwszych samodzielnych prób jazdy na „dorosłym” rowerze z pedałami. Do parku, do lasu, na plac zabaw, gdzie można bezpiecznie próbować jeździć samemu, trzeba dojechać albo dowieźć ten „dorosły” rowerek. Ciągnięcie – psuje plecy. Niesienie – powoduje urwanie ręki. Rozpoczęliśmy poszukiwanie rozwiązania wygodniejszego i okazało się, że tym, czego potrzebujemy, jest hol. Innymi słowy przypięcie małego rowerka do dużego, by stworzyć specyficzny tandem.

Ze względu na wiek i brak doświadczenia młodego rowerzysty musi to być hol sztywny, który podczas jazdy ograniczy możliwości manewrowania holowanym rowerkiem. Padło na testy szwajcarskiej konstrukcji: Follow Me, którą nam do testów wypożyczył sklep Rowery Stylowe.

Kto to wszystko zmontuje?

Pierwszy rzut oka na zawartość pudełka i instrukcję – czuć szwajcarską technologię – poziom skomplikowania montażu i regulacji niewiele mniejszy od szwajcarskiego zegarka, tylko w skali makro. Nienadaremno mówi się jednak: nie oceniaj książki po okładce. Na szczęście to było mylne wrażenie. Owszem, regulacja wymaga dokładności i uważności, ale nie jest bardzo skomplikowana. Wszystko działa jak w zegarku. Przy zakupie i konfiguracji należy jednak zwrócić uwagę na dwie rzeczy.

Typ mocowania tylnego koła w rowerze, który będzie holował mały rowerek.

W zestawie z Follow Me mamy adapter do szybko zamykacza  (najczęściej w tej chwili spotykane mocowanie koła). Jeżeli jednak duży rower ma tylne koło przykręcane tradycyjnie śrubami (często spotykane w miejskich z przerzutką w piaście), to musimy dokupić dodatkowe adaptery (to przypadek naszej elektrycznej Gazelle). Adapterów jest kilka rodzajów, które zależą od średnicy osi i typu przerzutki . W niektórych sportowych rowerach koła są montowane na tzw. sztywną oś, tutaj również niezbędny będzie adapter, którego nie ma w zestawie z Follow Me. Sztywnych osi jest kilka standardów, najlepiej dokładnie sprawdzić w specyfikacji swojego roweru przed zakupem. Do naszego Gravela pasuje adapter i właśnie go zamówiliśmy, przyda się na wakacje.

Rodzaj mocowania przedniego koła w rowerku dziecięcym, który będziemy holować.

Podobnie jak z rowerem opiekuna, standardów może być kilka. W naszym Early Rider Belter 14” (recenzja rowerka już za chwilkę) koło jest mocowane wkręcanymi śrubami, podobne rozwiązanie jest w popularnych rowerkach Woom 2 i 3. Niestety takiego adaptera nie ma w podstawowym zestawie Follow Me, są jedynie adaptery na koła mocowane nakręcanymi śrubami, nawet na dwie różne średnice. Częściej takie rozwiązanie spotka się w większych rowerach dziecięcych. Follow Me pozwala holować rowery z kołami o średnicy do 20”. My zaczynamy od 14”.

Pełen zestaw miejska Gazelle ze wspomaganiem elektrycznym, hol Follow Me i mały Early Rider 14″

Jeżeli mamy odpowiednie adaptery, to regulujemy według instrukcji zaczep do małego rowerka – kwestia podniesienia na odpowiednią wysokość przedniego koła, kiedy rowerek jest zapięty w holu. Ustawimy za nisko, koło może uderzać w krawężniki lub inne przeszkody, a za wysoko – dziecku będzie niewygodnie. Optymalna wysokość to około 8–10 cm od podłoża. W instrukcji jest 6–8 cm, ale przy geometrii naszego rowerka i przeszkodach na krakowskich chodnikach i drogach uznałem, że bezpiecznej będzie troszkę wyżej.

Deszcz! Jaki deszcz?! „Chce jechać na swoim małym rowerku!”

Mamy założone i wyregulowane Follow Me, no to… jedziemy! Odpięcie i zapięcie rowerka to chwila. Można doholować młodego rowerzystę na plac zabaw czy do parku, odpiąć rowerek i dziecko może bezpiecznie szlifować umiejętności jazdy.

Złożone Follow Me – mały rowerzysta jedzie samodzielnie obok.

Nasz niespełna czteroletni rowerzysta jest jeszcze za mały na samodzielną jazdę na swoim rowerku do przedszkola czy na popołudniowe zajęcia. Hol umożliwia mu aktywne uczestniczenie w jeździe i obycie się z ruchem rowerowym. Jeździmy z holem po odseparowanych od ruchu ogólnego DDR, zwykle w składzie na trzy rowery. Rower holujący, mały rowerek i rower zabezpieczający z tyłu. My – opiekunowie – mamy możliwość pełnej obserwacji sytuacji, dziecko – jazdy i przyzwyczajania się do innych rowerów przejeżdzających obok, wyprzedzających etc. Z perspektywy małego rowerka więcej widać niż z przyczepki czy cargo. Pojawiły się pytania o znaki drogowe, po dwóch przejazdach mały rowerzysta odróżnia dwie kombinacje znaków C13/C16, a gdy widzi znak zakaz jazdy rowerem, głośno krzyczy „stop!”.

Po dwóch tygodniach jazdy jeszcze niepewnie i nie zawsze, ale zdarza się, że naśladując rodzica na dużym rowerze, wystawia rękę w prawo lub w lewo, sygnalizując skręt. Trudno o lepsze zanurzenie w ruchu drogowym, ruchu rowerowym, pod warunkiem prawidłowej jazdy opiekuna.

Poznajemy znaki drogowe

Follow Me to jednak przede wszystkim niebywała radość z jazdy. Ilekroć pytamy dziecko, czy chce jechać cargo, czy na swoim rowerku, to, bez względu na pogodę, zawsze odpowiedź brzmi: „Na moim rowerku!”, a entuzjazm bijący z tej wypowiedzi powoduje, że bez względu na pogodę trudno jest mu odmówić. Jeździmy więc z holem, gdy świeci piękne majowe słońce, ale także gdy majowa ulewa nie przestaje od rana i o 17:00, gdy czas odebrać dziecko z przedszkola, nie ma wyjścia. Peleryna, przeciwdeszczowe spodnie dla młodego, przebieramy się i jedziemy, a w drodze towarzyszy nam radosny śpiew czterolatka i okrzyki: „Mama, tata, szybciej!”.

Podstawowym zadaniem holu, jak jazda zostanie w pełni opanowana, będzie odciążanie na dłuższych wycieczkach. Dziecko 4-, 5-letnie nie przejedzie samodzielnie kilkunastu kilometrów, a dzięki Follow Me może aktywnie uczestniczyć w takiej wycieczce: część trasy pokona samodzielnie, pozostałą na holu. Planujemy wakacje na trzy rowery hol i przyczepkę. W ten sposób młody będzie miał możliwość samodzielnej jazdy, jazdy na holu albo całkowitego lenistwa („nie lenistwa, ale nabierania sił” w opinii mamy) w przyczepce.

Taki hol ma jeszcze jeden istotny aspekt wychowawczy. Daje małemu człowiekowi poczucie sprawczości i, mimo przypięcia do roweru opiekuna, samodzielności. Choć jego kierownica jest unieruchomiona i zależna od skrętów dużego roweru, to uczucie pedałowania, które (w niewielkim stopniu, ale jednak!) wpływa na prędkość poruszania się, daje poczuć to, co jest najpiękniejszego w jeździe rowerem.

Follow Me może wydawać się sporym wydatkiem, ale dzięki obsłudze kół do 20” na pewno posłuży przez kilka lat i, biorąc pod uwagę solidną konstrukcję i jakość wykonania, „zaliczy” kilka rowerków i bez problemu będzie można go odsprzedać dalej.


Follow Me po testach zostaje z nami. Do testów zaś udostępnił je nam sklep Rowery Stylowe. Dla naszych czytelników przygotował 5% rabatu na cały asortyment z kodem: bikewithkids.

Na koncert…

porady

Często słyszymy, że bez samochodu z dzieckiem się nie da funkcjonować, że to na pewno trudne i niewygodne. Od prawie czterech lat pokazujemy, że to nieprawda. Zawsze słyszymy jednak jakieś „ale”.  Tym razem to było: „ale na koncert do innego miasta nie pojedziecie”. Nie? To popatrzcie i poczytajcie. 

Load 60 w pociągu Polregio

Kupiliśmy bilety do NOSPR na operę dla dzieci Figle pamięci. Kraków–Katowice – daleko to nie jest, ale kręcić po autostradzie przecież nie będziemy. Kupiliśmy więc bilety na pociąg, a że w planie mieliśmy zabrać rower cargo, wybraliśmy specjalnie Polregio, bo tutaj było prawie pewne, że przyjedzie skład typu EZT (elektryczny zespół trakcyjny), w którym zazwyczaj jest więcej miejsca na rowery. Braliśmy pod uwagę, że możemy z rowerem cargo i zwykłym e-bike nie wsiąść do pociągu. Plan awaryjny był taki, że zapinamy rowery na dworcu i jedziemy następnym pociągiem. Ta przezorność okazała się zbędna. 

Bez problemu wsiedliśmy do pociągu. Przyjechał teoretycznie jeden z trudniejszych składów – bo z wysokim wejściem (EN57FPS), ale za to z dużym przedziałem na rowery. Dworzec w Katowicach mieliśmy tylko wstępnie rozpoznany. Zgodnie z przewidywaniami o zmieszczeniu się do windy z naszym krokodylem R&M Load 60 nie ma mowy. Są za to schody ruchome z każdego peronu, niezbyt strome, więc zjazd za ich pomocą nie stanowił problemu (mocne hamulce cargo bywają przydatne w takich sytuacjach). Dalej już z górki, na pozostałej części drogi do wyjścia z dworca Katowice są zjazdy o niedużym stopniu pochylenia. 

Droga rowerem z dworca do NOSPR to maksimum 10 min jazdy. Infrastuktura w Katowicach nas zaskoczyła pozytywnie: równo i szeroko, piękne, wyraźne malowania. Może oznakowanie tras mogłoby być czytelniejsze. Do NOSPR udało się dotrzeć szybko, mimo że pogoda nie była przyjazna (marznący deszcz ze śniegiem). 

Przed koncertem była kawa w stojącym obok Muzeum Śląskim (restauracja Moodro – bardzo przyjazna dzieciom!). Sam koncert wywarł duże wrażenie na młodym, jedynym rozczarowaniem był brak kurtyny, jego zdaniem bardzo ważnego elementu koncertów i przedstawień teatralnych. Muzyka współczesna autorstwa Jerzego Kornowicza w wykonaniu orkiestry Aukso została przyjęta z dużym entuzjazmem. Libretto Michała Rusinka zdaje się przegrało z animowanymi rysunkami Joanny Rusinek, wyświetlanymi na wielkim ekranie, zasłaniającym nowe organy NOSPR (żałowaliśmy, że ich nie widzimy w całości, bo jeszcze nie mieliśmy okazji, no ale cóż, to do nadrobienia). 

Po koncercie była przekąska (pamiętajcie, by na takie wyjazdy zabierać termos z ciepłym posiłkiem dla 3–4-latków; ten makaron choćby może wam uratować wiele spokoju!) i powrót wcześniejszym pociągiem niż przewidywaliśmy. Szybka zamiana rezerwacji z lekkim trzymaniem kciuków, żeby było miejsca na rowery – niby to okres poza sezonem, ale nigdy nie wiadomo, bo rowerzystów całorocznych jest coraz więcej. Udało się jednak bez problemu zdobyć bilety z miejscami na rowery. Podróż powrotna minęła szybko przy lekturze książki o Johnnym, samochodzie, który chciał być rowerem

Wyjazd z dzieckiem do sąsiedniego miasta na koncert bez wykorzystywania samochodu jest jak najbardziej możliwy. Nie wymaga żadnych specjalnych przygotowań. Książkę, zabawki i prowiant dla małego pasażera i kubek z kawą bierzemy ze sobą bez względu na transport, jakim się poruszamy. Połączenie pociąg i rower w przypadku trasy Kraków–Katowice jest szybkie i bezproblemowe, częstotliwość kursowania pociągów jest duża, a odległość, przeciwnie, mała. Wsiadamy i wysiadamy w centrum miasta, omijamy ewentualne korki na wjeździe/wyjeździe, szukanie parkingu, opłaty na bramkach itp. Wycieczki do NOSPR na pewno będziemy powtarzać. 

Riese Müller Packster 70 vs. Riese Müller Load 75

recenzje

Jest! Wrócił! Wycofany przez producenta Riese&Müller Packster 70, oryginalnie zaprezentowany w 2020 roku i wycofany z rynku po kilku miesiącach, z powodu problemów z układem kierowniczym.

Powrót Packstra 70 został zapowiedziany w lipcu 2022 roku na targach Eurobike we Frankfurcie nad Menem. R&M pokazał Packstera w nowej odsłonie po wielu zmianach. Dokładna recenzja pojawi się lada moment.

Zamknięty namiot Load 75

Po zapowiedzi roweru pojawiło się dużo pytań, czym Packster 70 różni się od Load 75? Przecież są bardzo podobne.

1. Rama i geometria.

Load 75 jest cargo z tzw. pełnym zawieszeniem – ma amortyzator w przednim widelcu i w tylnym trójkącie. Packster 70 w standardzie ma tylko amortyzator w widelcu. Amortyzator tylny jest opcją w pakiecie Control razem z hamulcami Tektro CRP C2.3 i oświetleniem Supernova M99.

Rama Load 75 jest surowa w swoim projekcie. Proste rury zespawane ze sobą, trochę mi przypomina orurowanie samochodów terenowych – ogólnie cały Load 75 sprawia wrażenie trenowego roweru, któremu piach, las i dziury nie są straszne. Używając porównania motoryzacyjnego, to taki Nissan Patrol albo Land Rover ze starych czasów rajdów po dżungli.

Packster 70 jest pozbawiony tej surowości. Rama ma łagodnie wyprofilowane zaokrąglenia, trochę ukryte spawy. Widać, że oprócz funkcjonalności, wygląd ma duże znaczenie. Cały rower jest wizualnie bardziej obły, zaokrąglony – w porównaniu z kanciastym Load 75. Wracając do porównania samochodowego – Packster 70 to taki nowoczesny SUV, np. Porsche Cayenne

Z ważnych funkcjonalnych różnic pomiędzy L75 a P70 – w Packsterze 70 w budowie ramy brak możliwości pochylenia kolumny kierownicy, można regulować tylko wysokość, za to płynnie – po prostu jest zacisk, w Load 75 natomiast mamy regulację pochylenia, a wysokość reguluje się skokowo, za pomocą blokujących pinów.

2. Skrzynia.

Packster 70 jest rowerem typowo rodzinnym, skrzynia jest wykonana ze wzmocnionego tworzywa EPP. Jedną z podstawowych opcji wyposażenia jest miękkie, podwójne, regulowane siedzisko dla dzieci, wyposażone w szerokie, pięciopunktowe pasy bezpieczeństwa. Zbliżone są one do tych, które znamy z samochodów, a nie z fotelików rowerowych.

Sama skrzynia sprawia wrażenie bardzo dużej. Po przymiarkach okazuje się, że jest duża, ale nie „bardzo”. Na pojemność wpływa kształt i grubość ścian, lekko większa niż w innych tego typu rozwiązaniach, bo wewnątrz ścian są poprowadzone linki sterujące, w tylnej ścianie, za plecami pasażerów ukryto zaś schowek na rękawiczki i inne drobiazgi. Wewnątrz będzie wygodnie dwójce siedzących dzieci. Burty są wysokie, więc na bokach wewnątrz zainstalowano uchwyty, które na pewno będą uławiały wsiadanie i wysiadanie. Wśród opcjonalnych akcesoriów znajduje się trzecie siedzenie oraz fotelik dla najmłodszych dzieci. Niestety zainstalowanie któregokolwiek z nich znacznie zmniejsza dostępną przestrzeń. Trójce dzieci może być ciasno, tak samo starszakowi podróżującemu z maluchem w specjalnym foteliku. Kolejnym akcesorium jest namiot o konstrukcji podobnej do tej znanej z Load 60 – podnoszony do góry – nie jestem zwolennikiem tego rozwiązania, preferuję stosowane w L75 – otwierane na boki.

Mimo że P70 jest pozycjonowany jako rower rodzinny, dostępne są też opcje bardziej towarowe. Skrzynia bez fotelików, płaska pokrywa skrzyni oraz najciekawsza opcja – wysoka pokrywa skrzyni – również wykonana z EPP i powiększająca przestrzeń towarową do pojemności 375 l. Niestety nie miałem okazji testować tych rozwiązań.

Load 75 jest pozycjonowany jako rower bardziej uniwersalny. Skrzynia ma kilka konfiguracji zabudowy. Wykonana jest z twardego tworzywa. W wersji rodzinnej mamy dwa foteliki z regulacją o mniejszym zakresie niż Packster 70, z 5-punktowymi pasami bezpieczeństwa. Jeżeli jeździmy z jednym dzieckiem, można zdemontować nieużywany fotelik i przestawić go na środek skrzyni. Wśród rodzinnych akcesoriów jest opcja wstawienia trzeciego fotelika, nie ma za to opcji fotelika dla małego, niesiedzącego dziecka (przynajmniej według konfiguratora na stronie producenta). Zaprzyjaźniony dystrybutor przekazał nam, że można zamówić mocowanie pod łupinę typu MaxiCosi. Load 75 z trzecim fotelikiem znam z testów i patrząc na skrzynię w obu rowerach, zaryzykuje stwierdzenie, że w Load 75 z trzema fotelikami będzie więcej miejsca dla dzieci niż w Packster 70 z taką konfiguracją. Kolejnym z dostępnych akcesoriów jest namiot. Ma otwierane boki, co moim zdaniem jest znacznie wygodniejsze. Latem można je otworzyć i zaczepić podniesione. Sprawia też wrażenie wykonania z trwalszych materiałów.

Oprócz zabudowy rodzinnej Load 75 ma kilka opcji zabudowy towarowej, od najprostszej z wyższymi burtami skrzyni i naciąganą plandeką, przez zamykaną twardą pokrywę, kończąc na dwóch dużych towarowych skrzyniach o pojemności 270 l lub 175 l z dodatkowymi opcjami konfiguracji wewnątrz i systemem mocowań mole.

3. Układ kierowniczy

Load 75 ma tradycyjny układ na oparty na drążku i łożyskach. Drążek przeprowadzony pod skrzynią. Geometria roweru sprawia, że jak na swoją długość jest zwrotny. Przy bardzo ostrych zakrętach w lewo może się zdarzyć, że uderzymy drążkiem w błotnik, sytuacja nie do uniknięcia bez ograniczania promienia skrętu.

Packster 70 ma układ kierowniczy na linkach poprowadzonych wewnątrz skrzyni. Plotka głosi, że to jego wady były powodem wycofania pierwszej serii Packstera 70.

Taka konstrukcja znacznie zwiększa zwrotność roweru. Zaryzykuję, że Packster jest nadzwrotny, przy wchodzeniu bardzo ostro w zakręt, rower może być trudny do utrzymania dla mniej wprawnego rowerzysty. Całkowite zamknięcie linek zabezpiecza układ przed uszkodzeniami i wpływem czynników atmosferycznych, ale również uniemożliwia serwis bez specjalistycznej wiedzy i umiejętności, co przy drążku jeszcze było możliwe. Wydaje mi się jednak, że bez względu na rodzaj układu sterowania, mało który użytkownik sam serwisuje swój rower cargo. Sterowanie na linkach jest bardziej skomplikowane, ale daje większą zwrotność przy podobnej długości rowerów.  

4. Napęd

Tutaj oba rowery są najbardziej zbliżone do siebie. Oba modele można zamówić z łańcuchem i tradycyjną przerzutką oraz paskiem gates i piastą planetarną. W przypadku Load 75 sprawa się trochę komplikuje, rozróżniamy dwie serie Load 75 i Load4 75. Pierwsza ma w opcji piastę planetarną Rolhoff lub Enviolo 380 i Dual Battery, druga, oparta na Smart System Bosch, nie ma opcji Rolhoffa i Dual Battery, za to wszystkie nowości związane ze Smart System, np. ABS.

Packster 70 opcję Dual Battery ma w standardzie (poza modelem z baterią 500 Wh), jest zamontowana, wystarczy dokupić baterię. Producent na razie nie oferuje konfiguracji ze Smart System Bosch, ale pewnie się niedługo zmieni.

Pacster 70 i Load 75 są tylko pozornie bardzo podobne do siebie. Nikt nie wygrał tego wyścigu! Bo to nie był wyścig. Wracając do porównania motoryzacyjnego. Nowy Packster 70 jest odpowiednikiem nowoczesnego miejskiego SUV-a z dopracowaną linią nadwozia. Load 75 ma bliżej do mocnej terenówki, z wyglądu bardziej spartańsko, ale niemniej wygodnie, za to bardziej uniwersalnie, pojedziemy z dzieckiem do przedszkola, ale też wrzucimy twardą skrzynię lub inny kanciasty ładunek bez obaw o uszkodzenie (miękkie EPP vs. twarda skrzynia).

Packster 70 idealnie się sprawdzi w roli miejskiego wygodnego roweru rodzinnego, z dzieckiem do przedszkola, na zakupy, na małą wycieczkę. Przy okazji się będzie się świetnie prezentował.

Load 75 spełni podobną funkcję, ale będzie trochę bardziej surowy z wyglądu, jak i prowadzenia. Bardziej sportowa geometria ułatwi jazdę w trudniejszym terenie, wycieczka do lasu to dla Load 75 jak spacer. Przewieziemy też kilka worków ziemi do kwiatków, nie martwiąc się o skrzynię.

Oferta rowerów cargo staje się coraz bardziej zróżnicowana, pojawiają się nowe modele znanych producentów, np. R&M Transporter 65 i 85 (mam nadzieję, że recenzja wkrótce). Na rynek cargo wchodzą producenci rowerów sportowych – nowa seria rowerów Trek Fetch+2 i Fetch+4. Każdy znajdzie coś odpowiedniego do własnych potrzeb.

Dziękuejmy Towarowe.pl za udostępnienie obu modeli rowerów do testów i za unboxing Packstera 70

Hej Siri! Znajdź mój rower – Knog Scout

recenzje

W polskich miastach spotykamy coraz więcej rowerzystów korzystających z tego środka transportu użytkowo, jeżdżących do pracy, na zakupy, odwożących dzieci do przedszkola, szkoły. Nawet teraz, zimą, kiedy aura nie rozpieszcza. Popularność rowerów rośnie, niestety, idzie za tym również prawdopodobieństwo kradzieży jednośladu. Na rynku jest kilka lokalizatorów. Dzisiaj czas na Scout, nowość od australijskiej firmy Knog.

Opisywałem już Bikefinder. Teraz czas na produkt z Antypodów. Firma Knog z Australii, specjalizująca się przede wszystkim w stylowym oświetleniu rowerowym, na targach we Frankfurcie w zeszłym roku zapowiedziała lokalizator wykorzystujący API Apple AirTag. Nie mogłem się doczekać. W końcu Scout dotarł do mnie bezpośrednio od producenta.

Konog Scout po odpakowaniu

Dostałem niewielkie pudełko wykonane z klejonego szarego kartonu z kolorową okładko-wsuwką. Wewnątrz znajdujemy Scouta z silikonową żółtą osłoną, dwie śrubki mocujące i specjalny klucz do ich wkręcania – zabezpieczenie, żeby zwykłym krzyżakowym lub torx nie dało się zdemontować lokalizatora. Oraz QR kod do ściągnięcia aplikacji Knog na iPhonie.

Uwaga: Knog Scout współpracuje tylko z urządzeniami z iOS, nie działa z Androidem.

Scout jest zaprojektowany do zamontowania w miejscu uchwytu na bidon. Lokalizator jest nieduży – 107 × 25 × 8 mm – i lekki – zaledwie 25 g. Można go zamontować zamiast bidonu i nałożyć żółtą silikonową osłonę – żeby się rzucał w oczy – lub pod uchwytem na bidon, bez osłony, wtedy staje się trudny do zauważenia.

Scout ma z boku łącze USB-C służące do ładowania – według producenta bateria wystarcza na pół roku – przycisk do uzbrajania/rozbrajania alarmu oraz dwie diody sygnalizujące uzbrojenie alarmu lub rozładowującą się baterię.

Gdy Scout jest już zamontowany, ściągamy aplikację, rejestrujemy się, potem dodajemy urządzenie i… już. Mój testowy egzemplarz zaraz po podłączeniu zażądał aktualizacji firmware – poszło szybko i bez problemów. Aplikacja pozwala na ustawienie czułości żyroskopu, czyli jak mocno można poruszyć rowerem bez aktywacji alarmu. Możemy też ustawić głośność powiadomienia alarmu w telefonie – żeby jednak ta funkcja działała, Scout musi być w zasięgu Bluetooth naszego iPhone’a.

Pacnięcie ikony lokalizacji przenosi nas do aplikacji Apple – „Find My”, gdzie Scout pojawia się na liście „Przedmioty” razem z innymi AirTagami Apple. Scout nie ma własnego dostępu do sieci czy do karty SIM. Opiera się na tym samych funkcjonalnościach lokalizacji, co Apple AirTag. Namierzenie go będzie więc wymagało innych urządzeń Apple w pobliżu. Czym się zatem Scout różni od Air Taga? Przede wszystkim wbudowanym alarmem o głośności 85 dB, aktywowanym na poruszenie rowerem. Po drugie obudową i łatwym montażem na rowerze. Kto ukrywał AirTaga w rowerze, ten wie, ile trzeba się nagłówkować, żeby to zrobić.

Czy Knog Scout uchroni nasz rower przed kradzieżą lub pozwoli odnaleźć skradziony? Głośny piszczący alarm może odstraszyć potencjalnego przypadkowego złodzieja amatora, ten bardziej przygotowany może się hałasem zwyczajnie nie przejąć, a czy osoba postronna zareaguje? – raczej wątpię. Namierzenie skradzionego roweru będzie zaś wymagało urządzeń Apple w pobliżu, są znane przypadki odnalezienia rowerów czy hulajnóg z ukrytym AirTagiem, więc w przypadku Scouta będzie to działać podobnie. O ile złodziej go oczy- wiście nie zdemontuje lub nie zniszczy, a wcale to proste nie jest. Po pierwsze – śrubki, po drugie – solidność wykonania Scouta – wygląda, jakby był odlany z jednego kawałka tworzywa.

Jeżeli myślimy o dodatkowym zabezpieczeniu roweru za pomocą AirTag, to Knog Scout jest dobrą alternatywą, biorąc pod uwagę opcję alarmu, którego AirTag nie ma. Zwłaszcza że różnica w cenie jest niewielka: aktualnie 189 zł za AirTag i 250 zł za Knog Scout. U nas Scout na pewno zostanie jako kolejny dodatek zabezpieczający rower. Obym nie musiał mówić „Hej, Siri! Znajdź mój rower”.

Artykuł pochodzi z nr 01/2023 iMagazine

System jednego klucza – Abus One Key

porady

Zabezpieczenie rowerów przed kradzieżą to niekończący się temat. Jeżeli mamy jeden rower w domu, to zazwyczaj jedno, dwa zapięcia wystarczają – dwa różne klucze to nie kłopot. Kiedy rowerów, szczególnie e-bike, ich użytkowników jest więcej to sprawa zabezpieczeń się komplikuje – kilka kluczy, kilka zapięć. Różne zamki, różne zapięcia, różne klucze. Zorientowanie się kilka km od domu, że zabrało się klucze nie od tego zapięcia może być kłopotliwe.

Każdy rower ze wspomaganiem elektrycznym jest wyposażony w zamek zabezpieczający baterię, niektóre w blokadę tylnego koła tzw. o-lock. Wtedy do obu zamków, do baterii i do o-locka, pasuje jeden klucz. Oczywiście, to jest za mało, żeby zabezpieczyć e-bike przed kradzieżą. Jeżeli chcemy dobrze zabezpieczyć nasz rower, kupujemy dodatkowe zapięcia, a przy drogich rowerach, jakimi są e-bike, wypadałoby, żeby to były dwa różne zapięcia.

Mamy zatem jeden rower, cztery zamki (bateria, o-lock i dwa zapięcia) i trzy klucze do nich. Trochę dużo i trochę niewygodnie. Chyba nie o to chodzi w jeżdżeniu na rowerze. Zapinanie na kilka zapięć z różnymi kluczami bywa irytujące.
Bardzo wielu producentów rowerów ze wspomaganiem stosuje fabrycznie zamki firmy Abus, do baterii i o-locków. Razem z rowerem dostajemy dwa klucze i kartę kodową z numerem klucza. Zamiast dokupywać kolejne zabezpieczenia z kolejnymi kluczami, możemy zamówić u autoryzowanego sprzedawcy zabezpieczenie z zamkiem dorobionym pod nasz klucz od baterii i o-locka, które dostaliśmy razem z rowerem. Umożliwia to system Abus One Key.

O-Lock Abus 5755 XPlus


Musimy jedynie zwrócić uwagę na rodzaj klucza, który mamy – Abus XPlus lub Abus Plus – i wybrać spośród zapięć z odpowiednim zamkiem.


Większość nowych rowerów ma już zamki na system XPlus. Niestety Abus wprowadza powoli nowe zabezpieczenia z tym rodzajem zamka, zaczynając od najwyższych modeli zabezpieczeń. W systemie Abus One Key dostępne są u-locki, łańcuchy, zapięcia składane Bordo, niektóre kłódki i nowa kotwa WCH z łańcuchami oraz zamki do baterii różnych producentów: Bosch, Yamaha, Shimano, Panasonic, Continental. Dostępne kombinacje pozwalają mieć jeden klucz do kilku zapięć i do kilku rowerów.


Listę dostępnych opcji znajdziemy tu lub u sprzedawcy zabezpieczeń Abus.
Od pół roku, systematycznie wymieniam zapięcia i zamki w naszych rowerach i dzięki opcji jednego klucza mam łańcuchy w piwnicy, łańcuch na rowerze, składane Bordo, o-locki na trzech rowerach i zamki do baterii w dwóch elektrycznych otwierane jednym kluczem. Wymieniłem zamki w bateriach roweru cargo (były na starszy system Abusa) i nawet w pięcioletniej miejskiej Gazelle z baterią na bagażniku udało się ujednolicić zamki z systemu innego producenta. To jest bardzo duże ułatwienie w codziennym używaniu rowerów. Zniknęły pytania:

Wziąłeś mój kluczyk?” albo „Które zapięcie zabierasz dziś?”.

Systemy zamków Abus X-Plus i Plus to nowoczesne cylindry i skomplikowane klucze odporne na nieautoryzowane próby otwarcia, na tak bardzo skomplikowane, że potencjalny złodziej nawet nie będzie próbował ich otwierać wytrychem, bo jest to bardzo czasochłonne (nie ma zamków nie do otwarcia) i prędzej się zdecyduje na siłowe rozwiązanie – próbę przecięcia, złamania etc. Dlatego możemy spać spokojnie, mając kilka zamków otwieranych jednym kluczem – Abus One Key.

Jedną z wad zamawiania zapięć na jeden klucz jest czas oczekiwania: to około trzy tygodnie. Dlatego, że wszystkie zamki są dorabiane w Niemczech w zakładach Abusa. Drugą wadą może być nasza nieuwaga: jak zgubimy klucz, ktoś, kto go znajdzie, otworzy nasze wszystkie zabezpieczenia, więc lepiej, żeby nie wiedział, do czego ów klucz służy i kto jest właścicielem. Dla bezpieczeństwa nasze klucze mają zapięte Apple Air Tag.
Coś może być „inteligentne”, jak się tłumaczy anglojęzyczne określenie „smart”, a nie koniecznie wykorzystywać elektronikę, jak SmartHome czy Bosch Smart System. Można po prostu „mądrze” użyć starej sprawdzonej technologii, żeby ułatwić sobie życie. W końcu różnego rodzaju zamków używamy nie od dziś.

Pies i rower cargo. Czy to się może udać?

porady

Gościnny wpis o przewożeniu psa w rowerze cargo.


Powiedzmy, że już zdecydowaliście. Kupujecie rower cargo. Jaki? Ano taki, żeby i dla psa miejsce w skrzyni się znalazło. A po co? Czy to ma w ogóle sens? Nie zazdrościmy Wam, jeśli te pytania sobie zadajecie i zastanawiacie się nad odpowiedzią. My to już mamy za sobą i wolelibyśmy przeskoczyć do następnego kroku.

Macie już rower. Przyjechaliście do domu, dzieciaki skaczą z radości, chcą na przejażdżkę. Wskakują do skrzyni, siadają na ławeczce, jedźmy! – wołają. Świetnie! Kanapki, herbata, co tam zawsze zabieracie na piknik i w drogę. Wasz pies jednak nie podziela tego entuzjazmu. Przygląda się nieufnie. Owszem, obwąchuje. Owszem, podszedł blisko. Ale żeby wejść do skrzyni? Niekoniecznie.

Na taki scenariusz raczej nie byliście przygotowani. Tyle zdjęć i filmików na Insta i TikToku, słońce, wiatr rozwiewa włosy, uśmiechy, pies też jedzie i wygląda na szczęśliwego… A tu klops. Tak miało być, a nie jest.

Czy to się uda? Pojedzie z nami pies?

Tak. Nie od razu jednak. Pies potrzebuje czasu, spokoju i zaufania. Wolimy napisać zawczasu: pies też człowiek i swoje zdanie ma. Mogą istnieć różne sposoby, ale żaden nie jest w pełni skuteczny. Potraktujcie więc ten artykuł jako opis doświadczenia, a nie jako poradnik.

Nasza Psa (Psa – pies dziewczyna, czyli Psa) to Rhodesian Ridgeback. Bardzo nie lubimy słowa rasa, no ale jest takie. No więc psy rasy Ridgeback uchodzą za niezbyt podatne na szkolenie. Krnąbrne są i uparte. Jak im się coś nie spodoba, to ekhem, pies pogrzebany.

A Psie się rower nie spodobał. Nie i już. I co teraz?

Nawet przez jedną chwilę nie zwątpiliśmy. Wiedzieliśmy, że się uda. Pies jest jak człowiek, mówiliśmy już, prawda? Jak my sądzimy, że coś jest spoko, to nam się tego chce. Jak pies pomyśli, że coś jest spoko, to zachce mu się tego tak samo jak nam, humanowatym. Musieliśmy przekonać Psę, że rower cargo jest fajny. A co jest dość skutecznym motywatorem? Forsa. Ludzie są (no, ok, bywają) przekupni, psy też.

No dobra, ale mój pies jest mały. Włożę go po prostu do skrzyni i już.

Wyskoczy, gwarantujemy. A jak przypniesz, żeby nie mógł się ruszyć, to będziesz jechał z piszczącym ze strachu psiakiem. Nie rób więc tego, dobrze?

A więc Forsa. Wiecie najlepiej, jaką walutą i jakimi nominałami operuje Wasz pies. Nasza Psa ceni np. kiełbasę. Ceni, tzn. gdy ma do wyboru zrobić, co nam się niekoniecznie podoba, a zrobić coś innego, ale dostać za to kawałek kiełbasy (byle nie z czosnkiem!!!), wybiera to drugie. Jeśli nie chcecie ryzykować z kiełbasą, suszone gryzaki, które Wasz pies lubi i nie dostaje często, też zrobią robotę.

Wyposażeni w smaczki o wysokich nominałach (suszone gęsie karki w całości) i entuzjazm przyprowadziliśmy Psę do roweru, otworzyliśmy rampę, w którą wyposażony jest nasz rower cargo (Babboe Dog) i przystąpiliśmy do dzieła. Uznaliśmy, że najpierw będziemy nagradzać samo wejście do skrzyni, a potem spokojne pozostanie w niej kilka minut. Na jazdę przyjdzie czas. Plan był taki, że to może potrwać, i nie będziemy tworzyć presji, np. ustalonym na sztywno terminem jakiejś wyprawy rowerowej lub  urlopem. Do operacji „Pies w cargo” potrzebne są czas i cierpliwość. I trochę kreatywności w kombinowaniu, co zrobić w sytuacji, gdy dany pomysł nie wypali.

A ten oczywiście nie wypalił. Psa podeszła do roweru, wstawiła nawet głowę do pudła, ale nawet nie dotknęła łapą rampy. Na nic super smaczki. Ignorowała ich istnienie, nawet kiedy podstawialiśmy je pod sam nos.

Nie chce wejść do roweru? To może pospaceruje obok – postanowiliśmy.

Ustaliliśmy z Wiewiórką, że to ja będę powoził rydwan z Psą. Wsiadłem więc na Doga i ruszyłem. Psa rzeczywiście szła obok, spoglądając na mnie od czasu do czasu. Nie mamy pojęcia, co i jak psiaki sobie myślą, ale uznaliśmy to za dobry znak, że Psa interesuje się tym, kto na rowerze siedzi i co się w ogóle z tym pojazdem dzieje.

Czy mówiłem już, że jeszcze jako szczeniak Psa wybiegła nam w lesie na trakt rowerowy i zaliczyła czołówkę z rozpędzonym cyklistą? Po tym zdarzeniu nie przepada za jednośladami, delikatnie rzecz nazywając. Na szczęście trudno Babboe Doga zaliczyć do jednośladów, bo ślady zostawia trzy. Mimo to, Psa unikała podchodzenia pod koła albo przód naszego wehikułu. Nie bała się obwąchiwać go skrupulatnie, drepcząc obok. Dobry objaw numer dwa. Bardzo dobry objaw, bo Babboe Dog jest rowerem budżetowym i takie też ma komponenty – czyli jest głośny, a cały przód podskakuje na wertepach i każdej nierównej nawierzchni, dodając do buczenia układu jezdnego dodatkową porcję hałasu, a hałasu psy nie lubią.

Mimo klęski ze zignorowaniem smaczków i odmowy wejścia do pudła, przyzwyczajanie Psy do roweru toczyło się w swoim tempie, tyle że inaczej niż sobie wyobrazilismy. To jednak mały postęp.

Powtarzaliśmy kilka razy przez kolejne dni spacer obok roweru cargo, który w tym czasie został zaprzęgnięty zamiast samochodu do robienia zakupów.

Psa świetnie wskakuje do bagażnika naszego kombi. Postanowiliśmy uzbroić się w jeszcze większe nominały i upiec ciastka, które kiedyś przyrządziliśmy na pierwsze urodziny Psy i co tu dużo mówić – są ekstra. Bardzo wysoki nominał w psiej walucie. I postawić rower obok samochodu, żeby spróbować wykorzystać procedurę „hop i skok”. Czyli mówimy „hop” i rzucamy smaczek na legowisko w bagażniku. Psa od razu wskakuje, zjada smaczek, dając się przypiąć do pasów i już.

Chcieliśmy więc zrobić tak, że najpierw wskoczy do samochodu, a potem do psoweru. I zachęci ją mocniejsza od poprzedniej waluta.

I co? Następne fiasko. Do bagażnika hop, do skrzyni nie. Zastanawialiśmy się: a może rampa jej przeszkadza? Może byłoby jej łatwiej zejść z bagażnika do rowerowej skrzyni? Pomysł wydał się wystarczająco abstrakcyjny jak na nasz mały świat, Psa hops do bagażnika, dostawiliśmy rower do zderzaka a w samym środku skrzyni połozylismy wielki, tłuściutki smaczek. Psa łypała z bagażnika w dół, ślinka jej kapała i nic. Zachęcaliśmy, zapraszaliśmy, daliśmy jej powąchać następny kawałek smaczka i połozyliśmy go obok poprzedniego. Bez zmian. Ślinka kapała, my się dwoiliśmy, troiliśmy i przymilaliśmy, a pies bez ruchu.

Czy jest coś warte więcej niż wszystko inne? Tak. Jest taka rzecz, która powoduje, że nawet najbardziej kochający pies straci na chwilę rozsądek i da się zaprowadzić do Koluszek albo innego Olkusza.

Ser

Najlepiej taki, który sam schodzi ze stołu. Postanowiliśmy zacząć jednak od zwykłego Brie. I wtem…

To, że Psa postawiła przednie łapy na skrzyni, nieco nas zaskoczyło. Wzięła sobie ser i zdjęła łapy z roweru. Ok, no to jeśli jeszcze raz postawi łapy, podsadzimy ją, żeby weszła do skrzyni cała. Minęło kilkanaście dni różnorakich podchodów i potrzebowaliśmy sukcesu. Wszak i tak było jeszcze sporo do zrobienia. Wiedzieliśmy, że najpierw musimy zacząć od krótkich pobytów w skrzyni, dopracować wejścia do roweru, by odbywały się z własnej woli i dopiero wtedy przejść do niedługich przejażdżek.

Na szczęście następny kawałek sera okazał się równie przyciągający i z pomocą drobnego popychu Psa (nos i tak sam ciągnął do wyciągnietej dłoni z porzadnym kęsem sera) stała w skrzyni. Czekając na kolejne porcje dobrego. Popchaliśmy rower z Psą kilka metrów, podając smaczki i postanowiliśmy przy następnej okazji popedałować odcinek przydomowej drogi.

Tzn. ja będę jechał z Psą a Wiewiórka będzie podawać smaczki, idąc dziarsko obok nas.

I tak to się mniej więcej odbyło. Potem powtarzaliśmy kilkuminutowe przejażdżki, tyle że na dwa rowery, żeby powoli rezygnować z podawania sera. Sprawdziliśmy na mapie kilka miejsc, do których mogliśmy szybko dojechać i pozwolić Psie pobiegać bez smyczy, żeby rowerowe wyprawy kojarzyły jej się z przyjemnością i przygodą.

Dziś ser nie jest już potrzebny, rowerowych przejażdżek uzbierało się w cztery miesiące ponad pięćset kilometrów, Psa potrafi usiedzieć około godziny jazdy w jedną stronę i sprawia jej to frajdę. W przyszłym roku zabierzemy plecaki i wyruszymy w dłuższą wyprawę. Psy nie trzeba będzie już namawiać. Gdy ma ochotę na przejażdżkę, podchodzi do tylnego koła roweru Wiewiórki (jeden rower trzymamy w domu, a psower cargo na podwórku) i trąca go nosem, a potem siada przy drzwiach wyjściowych i czeka, aż się wyprawimy. Ser zostaje w domu.

Kilka uwag dodatkowych. Pies w rowerze cargo przyciąga widok i skrajne reakcje. Od grrr do łaaa, ale super! Na pierwsze przejażdżki wybierzcie w miarę mozliwości spokojne miejsca, gdzie nikt Waszego psa (ani Was) nie będzie nagabywał.

Pierwsze podróże nie bedą sprawiać psu wielkiego komfortu. Jedźcie wolno, z dala od samochodów, ruchu, wertepów, hałasu. Pies zacznie się rozglądać i wąchać. A wąchanie psa relaksuje.

Zadbajcie o wygodę i bezpieczeństwo. O pasach pisałem już na Twitterze i Instagramie, pewnie jeszcze coś się na temat pojawi.

Jazda ruchliwymi ulicami, wśród spalin, obok ciężarówek i w zgiełku jest po pewnym czasie możliwa, gdy pies przywyknie, ale radzimy takich doświadczeń unikać.

Jeździmy #psowerem z Psą na Twitterze: ridgebikedaily

Instagramie: theridgebikedaily

I ostatnio na Słoniu, czyli Mastodonie: @theridgebikedaily

Wiewiór co woził psę rowerem

Rowerzysta na zimno i mokro!

porady

Mówi się, że nie ma złej pogody na rower, jest tylko nieprzygotowany rowerzysta. Znaczy to, że można się przygotować i pojechać na przykład tak do pracy

Tylko… na miejscu trzeba się przebierać, mieć na to czas, miejsce etc. Na wieczorny koncert do filharmonii po pracy w piątek raczej tak nie pojedziemy. Kto był w Holandii czy Danii i może powiedzieć, ilu rowerzystów zimą/jesienią tak wygląda? 

Jest jeszcze drugie powiedzenie: dobierajmy strój do celu podróży, a nie do środka transportu. Można więc pojechać na rowerze tak.

Taki dobór stroju wcale nie wymaga wiedzy tajemnej i specjalnych tygodniowych przygotowań do wyjścia z domu, a w zasadzie jedynie zabezpieczenia newralgicznych punktów. 

Ręce

Dobre rękawiczki. Jestem z tych, którym marzną dłonie. Mam kilka par rękawiczek na rower, w zależności od pogody i/lub temperatury. Wybór spośród dostępnych na rynku jest bardzo duży. Ważne, żeby te jesienne były dość wodoodporne (każde przemokną, istotne jest to, ile im to zajmie). Rękawiczki powinny być antypoślizgowe, bo mokre uchwyty, mokre klamki hamulców zawsze są śliskie. Ciepłota to już bardzo indywidualna sprawa. Tym marznącym podobnie jak jak polecam cienkie rękawiczki z wełny merino, na które zakładamy te właściwe, zewnętrzne. U mnie właśnie takie rozwiązanie się sprawdza. 

Rower z założonymi mufkami na kierownicę. O wyposażeniu roweru na zimę będzie w następnym wpisie.

Rozwiązaniem alternatywnym, dodatkowym do rękawiczek są mufki zakładane na kierownicy. Chronią przed wiatrem, zimnem i wodą. Trzeba jednak uważnie dobrać model do kierownicy, żeby w razie potrzeby nie blokowały/spowalniały zdjęcia dłoni z niej. 

Stopy

Transportowo po mieście jeżdżę w „cywilnych” butach. Z małym zastrzeżeniem, że na rower preferuję buty ze sztywniejszą podeszwą – wygodniej się jedzie i mniej się człowiek męczy. Ważne też, żeby nie były zbyt śliskie, ale przecież jesienią czy zimą unikamy w ogóle śliskich butów, bez względu na środek transportu, jakim się poruszamy. Ponieważ nie lubię, jak mi wieje po kostkach, to jak tylko robi się lekko chłodniej, jeżdżę w butach zakrywających kostkę – najczęściej w sztybletach. Jeżeli mocno pada i jest do tego duża chlapa, zakładam ochraniacze na buty, które mam zawsze w sakwie. Do zwykłych pasują takie same, jak do sportowych butów rowerowych. Warto mimo wszystko przymierzyć przed zakupem, możliwe, że numer większe niż sugeruje rozmiarówka, będą lepsze. 

Dodatkowo mam w sakwie lub plecaku ściereczkę do butów. Nie lubię chodzić w ubłoconych butach, więc po dotarciu do celu, bez względu na środek transportu, przecieram buty.

Sztyblety na jesień najlepsze. (Zamszowe tylko jak nie pada deszcz)

Na trasach do około 30 minut jazdy nie mam problemu z komfortem temperaturowym (chyba że mówimy o temperaturach rangi -10 – -15); jeżeli ktoś potrzebuje cieplej, to znowu cieplejsze skarpety z merino lub innych tkanin termicznych się sprawdzą. 

Głowa

Jadąc rowerem, odczuwamy wiatr bardziej. Przede wszystkim liczy się więc ochrona uszu. Przy małych chłodach sprawdza się buff. Jak się robi zimniej, konieczna jest czapka zasłaniająca uszy. Może być tradycyjna wełniana, może być polarowa, może być merino, choć dla tych, co jeżdżą w kasku, polar jest lepszy. Są zresztą specjalne czapki pod kaski. Jeżeli jeździcie w okularach korekcyjnych, dobrze żeby czapka miała niewielki daszek, który chroni trochę przed deszczem. Można też używać specjalnych okularów przeznaczonych dla rowerzystów. Niektóre kaski miejskie mają wbudowaną, opuszczaną osłonę na oczy, a nawet nauszniki. 

Jestem z tych, którzy w mieście rzadko jeżdżą w kasku. Jednak przy złej pogodzie, kiedy jest ślisko, mokro i zwiększa się ryzyko wywrotki, zakładam kask. 

Oczywiście do tego obowiązkowo coś osłaniającego szyję. Szalik, apaszka – ważne żeby było ciepło i żeby wyglądało. Na mrozy i zimny wiatr pod szalik zakładam grubszego buffa, którym osłaniam nos i usta. 

Pozostała reszta stroju standardowa, z uwzględnieniem, że na rowerze ruszamy się intensywniej, niż idąc piechotą, więc mimo wszystko będzie nam trochę cieplej. Więc strój pół stopnia lżejszy niż na wyjście bez roweru. 

Deszcz!

Rękawiczki wodoodporne – są, ochraniacze na buty – są, czapka – jest. Co ze standardową resztą, przecież parasola nie rozłożę, jadąc na rowerze?! Holendrzy mówią na to „patrz” i… jadą. Są nawet specjalne modele parasoli dla rowerzystów. Niestety, nie jesteśmy Holandią i jazdę z parasolem w ręku odradzam. Po prostu mam zawsze w sakwie pelerynę i spodnie przeciwdeszczowe. Jeżeli pada trochę mocniej albo trasa będzie dłuższa niż około 15 minut, a siąpi gęsta mżawka, to na to, co mam na sobie, narzucam pelerynę. Jeżeli jest oberwanie chmury, dodatkowo zakładam spodnie. Wybór modeli jest duży. Są nawet wersje bardzo eleganckie, niestety niezbyt tanie. Do miasta preferuje szerokie peleryny chroniące od góry również spodnie. Bez problemu sprawdza się wersja poncho z popularnego marketu sportowego. 

Poruszanie się na co dzień jesienią czy zimą rowerem po mieście, to nie wyprawa na biegun. Nie musimy jeździć w kombinezonach narciarskich. Każdy z nas odczuwa temperaturę trochę inaczej i ma inny komfort cieplny, zatem wybierając rower jako podstawowy, całoroczny środek transportu, zabezpieczmy newralgiczne punkty: jak ręce, stopy i głowa będą osłonięte przed wiatrem i wodą to możemy jechać. 

Rower?

Nie zapomnijmy o rowerze. Jak przygotować rower na jesień i zimę i jakie są sztuczki w technice jazdy po mokrej i śliskiej nawierzchni w następnym wpisie. 

Trzy grosze od damskiej częściej RzD

Choć rowerem jeżdżę od tak zwanego „zawsze”, to dopiero od kilku sezonów jeżdżę całorocznie. Należę wprawdzie do tych, którym zawsze jest za gorąco, ale mam specyficzną przypadłość, otóż marzną mi „koniuszki” człowieka: palce u rąk, (szczególnie) palce u stóp, nos, uszy… Do tego regularnie odwiedzam operę, filharmonię, gdzie jeżdżę na rowerze, ale ubieram się elegancko. Jak to pogodzić? 

Żeby sprostać wymaganiom jesiennej szarugi na rowerze i moim potrzebom eleganckiego stroju wypracowałam sobie kilka lifehacków:

  • rękawiczki merino – cienkie – zakładam je po raz pierwszy zwykle we wrześniowy wieczór i tak z nimi zostaję do wieczorów majowych. W miarę opadania temperatury, na cienkie merino zakładam cieplejsze rękawiczki. Podobnie dają radę skarpetki merino w sztybletach. 
  • osłaniam uszy ślicznymi wełnianymi nausznikami, bo inaczej mi w uszach gwiżdże; jestem zresztą zdziwiona, że tak mało rowerzystów spotykam w nausznikach – w tym roku już w połowie września chciałam je założyć! 
  • od jesieni ochraniam nos buffem (serio, nie wiedziałam, że tak się to nazywa!), co ma nie tylko na celu ocieplić nos (którego koniuszek mi czasem zamarza przy +10!), ale także filtrować zanieczyszczone krakowskie powietrze (pod warunkiem, że kryje się pod nim np. maseczka z filtrem). 
  • zawsze mam w sakwie spodnie przeciwdeszczowe, które przezornie kupiłam w rozmiarze znaaacznie za dużym. Do perfekcji opanowałam ich zakładanie i zdejmowanie w miejscach publicznych. Pozwala mi to jeździć w minispódniczkach i rajstopach całorocznie, ale elegancko wchodzą też na jeansy, które, gdy namokną deszczem, stają się moim głównym obiektem nienawiści.

Nie wspomnę o tym, że piękne buty na obcasie, które zakładam na spektakl, wożę w sakwie, bo jazda na wysokich obcasach w mojej opinii stwarza zagrożenie dla współuczestników ruchu. To samo zresztą robiłam, gdy zdarzało mi się jechać na eleganckie wyjście samochodem; choć prowadzę auto znakomicie, to nie ryzykuję zahaczenia obcasa i spowodowania tym samym wypadku. 

Rower i kolej – dobrana para

porady

Rower i kolej to temat ostatnio bardzo często pojawiający się w mediach i dyskusjach w sieci. 21.08.2022 na portalu Rynek kolejowy ukazał się felieton p. Piotra Rachwalskiego, byłego prezesa Kolei Dolnośląskich, a obecnie szefa PKS Słupsk, poświęcony właśnie tej tematyce. 

Mnie również temat nie jest obcy, ale od tej praktycznej strony. Często bowiem podróżujemy pociągami z dzieckiem, czasem z rowerami, a czasem bez. Z zainteresowaniem przeczytałem wspomniany felieton i stwierdzam, że pan Piotr Rachwalski ma rację i jej nie ma. Z roweru zrobił nam się kot Schrödingera – jest martwy (zły) i żywy (dobry) jednocześnie. 

ETZ PolRegio z poziomymi miejscami na rowery i siedzeniami kiedy nie ma rowerów

Pan Piotr uznaje, że rower w pociągu to ostateczność, bo pociąg ma wozić pasażerów, a nie rowery, no chyba że wyjątkowo na trasach turystycznych. Powołuje się przy tym głównie na względy ekonomiczne: przewóz rowerów jest drogi, bo zajmują dużo miejsca. Jest to trochę nie na miejscu twierdzenie; kolej – transport publiczny – pełni funkcję publiczną, a nie powinna być nastawione wyłącznie na zysk i czystą kalkulację ekonomiczną. Budujemy za publiczne pieniądze drogi, autostrady, które kosztują znacznie więcej niż utrzymanie transportu publicznego. Niestety, często zdarza się, że są one przeskalowane i korzysta z nich samochodowy transport indywidualny, gdzie w 4-osobowym samochodzie jedzie tylko kierowca – czyli, trzymając się porównania, marnujemy miejsce dla 3 osób. 

Wracając do naszego kota Schrödingera, tfu roweru, on będzie trochę martwy i żywy równocześnie. Nie da się pełni zaspokoić potrzeb rowerzystów w transporcie kolejowym, ale nie nazwałbym ich sprzecznymi z potrzebami pasażerów. Rowerzyści to też pasażerowie, z takimi samymi prawami jak ci bez roweru. Zadaniem kolei pasażerskiej jest wozić pasażera, z bagażem, z rowerem, z psem czy co tam ze sobą ten pasażer weźmie (o ile nie jest to niebezpieczne dla innych). 

Oczywiście, nie da się – nie można – zapchać całego pociągu rowerami. Wydzielenie jednak 8–12 miejsc na rowery w każdym pociągu czy nawet więcej, przynajmniej ze 30, na trasach turystycznych i podmiejskich – dojazdowych do pracy mogłoby stać się celem przewoźników. Takie miejsca dla rowerów powinny być dobrze zaprojektowane, z opcją rozkładanych siedzeń, jeżeli nie są używane. Niestety, większość polskich przewoźników zamawia bądź modernizuje wagony z fatalnie zaprojektowanymi miejscami na rowery – ciasne przejścia, wysokie, zbyt blisko zamontowane wieszaki. Ilekroć wsiadam do pociągu z rowerem, myślę, że miejsca na rower w wagonie projektował ktoś, kto rower widział 30 lat temu, kiedy dostał BMX na komunię. 

Dlaczego minimum 30 miejsc w pociągach podmiejskich? Bo ludzie jeżdżą do pracy rowerami. Proponowane przez pana Rachwalskiego rozwiązanie – posiadanie dwóch rowerów – jest przerzucaniem kosztów na pasażera. Rower za 650 zł? Chyba podobnie jak projektanci miejsc na rowery, autor tej koncepcji dawno nie był w sklepie rowerowym. 650 zł kosztuje kompletne koło z przerzutką w piaście do miejskiego roweru. Wygodny rower miejski, ze średniej półki to około 2500 zł. Oczywiście można dojeżdżać 30-letnim Wigry 3, ale komfort może być niezbyt wysoki. W pracy mam koleżankę mieszkającą pod Krakowem, ma około 5 km na stację kolejową, pod górkę. Dojeżdża rowerem ze wspomaganiem elektrycznym i zazwyczaj zabiera go do pociągu, następnie w Krakowie dojeżdża do pracy, często jeździ po mieście coś załatwiać. Według Pana Piotra ma mieć dwa rowery ze wspomaganiem? Koszt jednego to w tej chwili kilkanaście tysięcy złotych. Drugi argument: w Krakowie mamy lokalny transport zbiorowy, można przecież z niego korzystać. Niestety nie zawsze, czasem przywołana osoba wybiera zbiorkom, ale chyba teraz będzie rzadziej to robić, bo miasto Kraków zmniejszyło liczbę kursów komunikacji miejskiej. 

Wagon z miejscami na rowery w pociągu PKP Intercity

Patrząc na powyższe, nie określiłbym przewożenia roweru w pociągu jako ostateczności. To są dwa środki transportu, które się idealnie uzupełniają. Oczywiście, idealnym rozwiązaniem jest dobra infrastruktura, parkingi rowerowe przy dworcach, możliwość wypożyczenia roweru na dworcu np. w ramach abonamentu albo w cenie biletu kolejowego – tak jak jest to w Holandii. Mając te elementy, można wprowadzać ograniczenia w przewozie rowerów. Na razie polskie koleje oferują jedynie wątpliwej jakości usługę przewozu roweru, fatalnie zaprojektowane miejsca w wagonach i żadnej infastruktury na stacjach i dworcach. Kto był z rowerem np. w Poznaniu ten wie. Do tego dochodzi tzw. czynnik ludzki, czyli życzliwość kierownika pociągu i jego ekipy – lub jej brak – w czasie wsiadania/wysiadania z rowerem/rowerami i rowerowym ekwipunkiem na stacjach niedostosowanych do wyciągania z pociągów ciężkich i nieporęcznych przedmiotów, często wielu. 

Transport publiczny i infrastruktura poza dużymi miastami również nie rozpieszcza. Dam przykład pozawielkomiejski. Miejscowość turystyczna nad morzem, najbliższa czynna stacja kolejowa oddalona o 30 km. Autobusów PKS brak, są jakieś busy prywatnych przewoźników, brak informacji o kursach. Jadąc z drugiego końca kraju, ma się do wyboru samochód i jazdę przez całą Polskę lub pociąg. Tylko co z dojazdem ze stacji dalej? Niepewność, czy uda się złapać busa na miejscu, może taksówkę – pytanie o koszt – który może być większy niż bilet kolejowy przez Polskę. Podróżując np. z małym dzieckiem, nie można sobie pozwolić na utknięcie na takiej stacji z powodu braku transportu. Jednym z rozwiązań jest rower – bierzemy dwa rowery i przyczepkę ze sobą do pociągu, wysiadamy na stacji,  wsiadamy na rowery i kręcimy wspomniane 30 km do celu – nad morze. 

Na razie transport publiczny w Polsce nie oferuje alternatywy, tych dojeżdżających koleją podmiejską do pracy czeka cięcie rozkładów krakowskiego MPK, tych, którzy jeżdżą w celach turystycznych – wszystkie inne wspomniane utrudnienia. Więc zanim zaczniemy rozmawiać o ograniczeniach przewozu rowerów w pociągach, zapewnijmy usługę przewozu pasażerskiego z rowerem lub bez na odpowiednim poziomie i infrastrukturę pozwalającą na to, by zostawić rower na stacji początkowej, pojechać pociągiem bez roweru i dostać się do celu oddalonego kilka, kilkanaście kilometrów od stacji końcowej za pomocą transportu  publicznego. Obecnie mamy kota Schrödingera, który jest bardziej martwy niż żywy.

Radar dla rowerzysty, radar na przyczepkę?!

recenzje

Jazda na rowerze z przyczepką rowerową staje się coraz bardziej popularna, ale za tym idzie także statystyczny wzrost zagrożeń, głównie tych ze strony kierujących samochodami. Pojawią się sprzęty podnoszące poziom naszego poczucia bezpieczeństwa. Niedawno Garmin, firma znana głównie ze specjalistycznych nawigacji, w tym rowerowych zaprezentowała nową wersję radaru dla rowerzystów. Radar dla rowerzysty? Co to i po co? 

To niewielkie urządzenie montowane na sztycy pod siodełkiem, ostrzegające przed zbliżającym się z tyłu samochodem. Czy lusterko już nie wystarcza – nie, a dokładniej nie zawsze i nie wszędzie..

Oto Varia RCT715 (kto te symbole wymyśla?) połączenie trzech urządzeń w jednym – inteligentnej tylnej lampki rowerowej, kamery i radaru. Do tej pory w ofercie Garmina był sam radar wsteczny lub lampka tylna z radarem.

Varia RCT715 zamontowana „tradycyjnie” na sztycy.

Dużo jeżdżę na rowerze, przede wszystkim transportowo, codziennie po mieście. Do pracy, z dzieckiem na zajęcia, na koncert itd. W dużych miastach, takich jak Kraków, infrastruktura rowerowa jest coraz lepsza. W centrach uspokaja się ruch tam, gdzie jest możliwość, pojawiają się drogi dla rowerów lub pasy rowerowe. Nie jest idealnie, ale jest coraz lepiej. Robi się gorzej, jak wyjedziemy z miasta. Po bardzo długiej przerwie (nie pytajcie, jak długiej!) wróciłem do sportowej jazdy rowerem szosowym. Wybrałem się kilka razy pojeździć w okolicach Krakowa i za każdym razem zdarzały mi się niezbyt bezpieczne i niezbyt miłe zachowania ze strony kierowców. To samo, niestety, przytrafia się, gdy jadę z przyczepką rowerową i małym pasażerem w środku. 

Ostatnio wybraliśmy się na krótkie wakacje, oczywiście z rowerami. Gwoli wyjaśnienia: na dalsze wyjazdy jeździmy zestawem: dwa zwykłe rowery i przyczepka. Łatwiej się zapakować do pociągu lub pokonać schody na stacji kolejowej, jeżeli nie ma podjazdu dla wózków/rowerów. O przygotowaniach do podróży z rowerami i dzieckiem koleją pisałem tutaj, teraz zatem nie będę się nad tym rozwodził. 

Na wyjazd zabrałem nowy gadżet Garmina i, zamiast na sztycy siodełka, zamontowałem go na uchwycie przyczepki rowerowej i… pojechaliśmy. Drogi były różne; starałem się wybierać te mniej uczęszczane, ale nie zawsze się dało i czasem trzeba było przejechać kilka kilometrów drogą krajową. RCT715 założone na przyczepkę się okazało całkiem przydatne, nawet, a może szczególnie na tych mniej uczęszczanych drogach. Dodam dla porządku, że Garmin podobne urządzenia miał już wcześniej w ofercie – RVR315 (sam radar) i RTL515 tylna lampka z radarem, ale nie miałem okazji z nich korzystać. 

Podstawowa funkcjonalność – radar

Dostajemy powiadomienie, zanim usłyszymy nadjeżdżający samochód. Jeżeli nadjeżdża „wolno”, informacja na wyświetlaczu pojawia się w kolorze pomarańczowym i w miarę zbliżania się pojazdu, zmienia kolor na czerwony; jeżeli pojazd porusza się szybko, to od razu na czerwono. Kierowca zbliżający się do nas również dostaje powiadomienie o naszej obecności – po wykryciu samochodu tylna lampka zaczyna mrugać silnym światłem, niezależnie od trybu świecenia, jaki mamy włączony. Powiadomienie o zbliżającym się samochodzie czy samochodach z tyłu dostajemy za pomocą dźwięku oraz informacji na wyświetlaczu (z boku wyświetlacza komputera EDGE lub na ekranie smartfona z aplikacją Varia). 

Czasami radar się myli i za samochód bierze jakiś duży metalowy obiekt obok drogi lub inne zakłócenie, ale poza miastem takie sytuacje są sporadyczne. 

Ekran Garmin EDGE530 informujący o zbliżającym się samochodzie.

W mieście mamy niestety ciągłe powiadomienia i bezustanne piszczenie, co jest przecież zgodne z prawdą (ale jednak irytujące), bo zazwyczaj jakiś samochód za nami jedzie. Powiadomienia dostajemy również wtedy, gdy jedziemy odseparowanym od drogi DDR. Mój EDGE 530 piszczał non stop.

O ile więc radar bardzo przydaje się na trasie wakacyjnej wyprawy, na przejażdżce czy na treningu kolarskim (po to został pierwotnie stworzony) czy gdy jedziemy podmiejskimi małymi drogami, o tyle zupełnie nie sprawdza się w mieście, na drodze o bardzo dużym natężeniu ruchu. I chyba jest taka jego rola, żeby nas ostrzegać przed niespodziewanymi samochodami na mało uczęszczanych drogach. Jadąc w mieście, wiemy, że zawsze jakieś auto jest za nami.

Kamera

Podstawową nowością w RCT715 jest kamera nagrywająca w jakości 720p lub 1080p 30kl/s. Nie są to parametry porażające i sugerujące bardzo wysoką jakość materiału, ale też Varia nie jest kamerą kinową, tylko rejestratorem na rower. Kamera może pracować w trybie ciągłym – nagrywa od włączenia urządzenia – lub być aktywowana razem z radarem, np. od momentu uruchomiania zapisu jazdy w komputerku Garmin Edge. Ustawiłem tryb nagrywania ciągłego.

Skorzystałem kilka razy podczas testów z nagrań z kamery z nagranymi kierowcami wyprzedzającymi mnie na tzw. gazetę ze zbyt wysoką prędkością oraz z jednym panem, który się zapędził dużym SUV-em na wąską drogę dla rowerów i nie umiał z niej wyjechać. Materiał wideo w jakości 1080p pozwala w 80% przypadków na odczyt numerów tablic rejestracyjnych, problematyczne są jedynie wtedy, gdy ktoś pod dużym kątem wyjedzie w stosunku do kamery, lub minie nas bardzo szybko – tu by się przydała rejestracja z prędkością 60 kl/s. Niestety, przypadków niebezpiecznego wyprzedzania rowerzystów jest ciągle zbyt dużo; nie wiem, czy wynika to z bezmyślności kierowców samochodów, czy z ich złośliwości – nie wnikam, ale nie zamierzam odpuszczać osobom, które powodują zagrożenie życia na drogach. 

Na rynku jest dużo wideorejestratorów przeznacznych do samochodów, a rynek rowerowy to na razie nisza. Mam nadzieję, że Garmin spowoduje pojawienie się większej ilości takich sprzętów. Kamery sportowe bowiem średnio się sprawdzają, więc ci, co chcą rejestrować drogę, są zmuszeni do pomysłowości. Na rowerze cargo z e-wspomaganiem używamy wideorejestratora przeznaczonego dla motocykli, ale o tym wkrótce na blogu. 

Bateria

Bateria Varia RCT715 przy włączonym radarze i kamerze powinna nam pozwolić na cały dzień jazdy i działania urządzenia przy włączonym oświetleniu. Komunikat o słabej baterii dostałem późnym wieczorem po całodziennej wyprawie, która rozpoczęła się przed 5:00 rano. Odejmując 3 godziny na dojazd pociągiem, to RCT715 działał bez przerwy około 9 godzin.

Nie jest to urządzenie dla każdego. Sprawdzi się u tych, którzy jeżdżą dużo poza miastem, chcą czuć się bezpieczniej i zawczasu zostać ostrzeżonymi o zbliżającym się samochodzie. Założone na przyczepkę rowerową spełniało swoją funkcję i miałem większe poczucie bezpieczeństwa, jadąc z dzieckiem z tyłu. Ostrzeżenie o zbliżającym się samochodzie – a częściej w naszym przypadku traktorze – następowało wcześniej, niż go usłyszałem. 

Oczywiście takie urządzenie nie zastąpi zdrowego rozsądku na drodze i obejrzenia się przez ramię przed wykonywaniem manewru. Kamera się przydaje, jeżeli chcemy mieć dowód, że ktoś nas niebezpiecznie mijał czy wykonywał inny manewr lub w jakiejkolwiek spornej sytuacji. Jako lampka działa rewelacyjnie, szczególnie w trybie automatycznym po sparowaniu ze zgodnym urządzeniem EDGE, dostosowując tryb świecenia do warunków. Tylko lampka w tym wypadku jest dodatkiem do radaru z kamerą, a nie odwrotnie.

Varia RCT715 jest dość duża – ma 106 × 42 × 32 mm – i po wzięciu do ręki sprawa wrażenie masywnej – 147 g. W pudełku oprócz urządzenia znajdziemy mocowanie na sztycę ze specjalnymi podkładkami dostosowanymi do jej kształtu; okrągłej, aerodynamicznej i o przekroju D. Zamontowanie na uchwycie przyczepki Thule nie stanowiło żadnego problemu, ale możliwe, że do montażu na przyczepkach innych producentów trzeba będzie podejść bardziej kreatywnie. Oczywiście w pudełku jest też kabel USB-C do ładowania oraz karta pamięci micro SD o pojemności 16 GB.

Varia RCT 715 współpracuje z komputerkami rowerowymi Garmin EDGE, wybranymi zegarkami Garmin i smartfonami z aplikacją Garmin Varia.

Czy warto?

Czy warto wydać prawie 1900 PLN na takie combo? Zależy, jak często i gdzie jeździcie. Na pewno nie jest to urządzenie dla jeżdżących głównie po mieście i okazjonalnych wycieczkowiczów. Sprawdzi się dla tych, którzy jeżdżą na większe wyprawy turystyczne i mają na trasie mniej lub bardziej uczęszczane drogi, a chcą czuć się bezpieczniej i mieć dodatkowe powiadomienie oprócz lusterka, że coś nadjeżdża z tyłu. Oraz, oczywiście, dla wszystkich tych, którzy często jeżdżą samotnie szosówką albo gravelem, dla treningu, lub relaksu.